Interstellar dylatacja czasu

Kosmos i czas. Zjawisko dylatacji w fantastyce naukowej (część 2 z 2)

W poprzedniej części pisałem głównie o kinetycznej dylatacji czasu. Przypomnijmy: zjawisko to, ujęte w szczególnej teorii względności Alberta Einsteina, wynika z prędkości przemieszczania się danego obiektu. W fantastyce naukowej zwykle występuje w kontekście podróży z szybkościami zbliżonymi do tej, z jaką podróżuje światło (powyżej 99 % c).

Prędkość nie jest jednak jedynym czynnikiem powodującym spowolnienie upływu czasu. W 1916 roku, jedenaście lat po opublikowaniu szczególnej teorii względności, Einstein uzupełnił ją o ogólną teorię względności. OTW mówi o zjawiskach związanych z działaniem grawitacji oraz tym, w jaki sposób wpływa ona na czasoprzestrzeń. Stanowi podstawę dla zjawiska określanego mianem dylatacji grawitacyjnej.

Winda do przyszłości

Grawitacja każdego obiektu – bez względu na to, czy mówimy o planetach, gwiazdach lub czarnych dziurach – powoduje zmiany w upływie czasu. Im jest większa, tym większego doświadczymy spowolnienia. Współczynnik dylatacji będzie rosnąć wraz ze zbliżaniem się do powierzchni danego ciała niebieskiego.

Dylatacja grawitacyjna stanowi jeden z powodów, dla których astronauci z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej starzeją się inaczej, niż ludzie pozostający na powierzchni Ziemi. Wpływa również na nawigację satelitarną i działanie systemów GPS. Obiekty umieszczone na orbicie okołoziemskiej podlegają słabszemu ciążeniu, a równocześnie przemieszczają się po wyznaczonych trajektoriach (dylatacja kinetyczna).

Oczywiście, Ziemia – podobnie jak inne planety Układu Słonecznego – jest w skali kosmicznej bardzo lekkim ciałem niebieskim, dlatego różnice w upływie czasu pomiędzy powierzchnią i orbitą pozostają niezauważalne. Inaczej będą miały się sprawy w odniesieniu do najcięższych znanych obiektów we wszechświecie, czyli czarnych dziur. Pasażerowie hipotetycznego statku, przemieszczającego się wokół horyzontu zdarzeń, będą de facto podróżnikami w czasie, zmierzającymi ku przyszłości. Również grawitacja gwiazd neutronowych, których cechą charakterystyczną jest szczególnie duża gęstość, sprzyja występowaniu znaczących efektów relatywistycznych. [1]

Artystyczne wyobrażenie planety położonej w pobliżu pulsara – gwiazdy neutronowej - PSR 1257+12 „Lich”. Źródło: NASA.
Artystyczne wyobrażenie planety położonej w pobliżu pulsara – gwiazdy neutronowej – PSR 1257+12 „Lich”. Źródło: NASA.

Aby lepiej zilustrować omawiane zjawisko, spróbujmy przeprowadzić eksperyment myślowy i wyobraźmy sobie zamieszkałą planetę z grawitacją gwiazdy neutronowej. Gdyby na takim hipotetycznym świecie żyli magiczni ludzie, zdolni znosić niebywałą siłę ciążenia oraz wznosić równie magiczne budynki, mogliby zbudować relatywistyczny wieżowiec. W apartamentach położonych bliżej parteru czas płynąłby wolniej niż na wyższych piętrach. Dla mieszkańca ostatniego piętra, który wsiadłby do windy z zamiarem odwiedzenia sąsiadów z dołu, taka przyjacielska wizyta byłaby równoznaczna z odbyciem podróży w czasie.

Uwaga! W dalszej części artykułu możesz trafić na niewielkie spoilery dotyczące fabuły omawianych filmów i książek.

Grawitacja, czas i czarne dziury

Efekty relatywistyczne związane z oddziaływaniem grawitacji są jednym z kluczowych wątków filmu Interstellar z 2014 roku. Dzieło Christophera Nolana jest prawdopodobnie najbardziej znanym tytułem science fiction popularyzującym zagadnienia dylatacji czasu. O realistyczne przedstawienie wyzwań eksploracji kosmosu zadbał astrofizyk Kip Thorne, jeden z autorów wstępnego szkicu całej historii. Jako główny konsultant naukowy, Thorne miał stać na straży praw fizyki; podobno przez dwa tygodnie wybijał Nolanowi z głowy pomysły na podróżowanie szybciej od światła. Prawdopodobnie jego zasługą pozostaje fakt, że Interstellar ­– mimo kilku bardziej fantastycznych niż naukowych pomysłów – nie sprawia, że Einstein przewraca się teraz w swoim grobie.

W filmie załoga statku Endurance wykorzystuje odkryty w pobliżu Saturna tunel czasoprzestrzenny, aby przenieść się od układu planetarnego w obcej galaktyce i odnaleźć planety nadające się do zasiedlenia. Posłużenie się skrótem łączącym odległe punkty kosmosu pozwala uniknąć ścigania się ze światłem i, co za tym idzie, uciec od problemu kinetycznej dylatacji czasu. Na miejscu czeka jednak czarna dziura o wdzięcznej nazwie Gargantua (od angielskiego gargantuan, czyli gigantyczny lub nienasycony). Jej bliskość, jak wiemy z omówionej wyżej teorii Einsteina, oznacza spowolnienie upływu czasu.

Czarna dziura Gargantua, główny winowajca odpowiedzialny za problemy z czasem w Interstellar.
Gargantua, główny winowajca odpowiedzialny za problemy z czasem w Interstellar

Bohaterowie przekonują się, że podczas wyprawy międzygwiezdnej czas staje się równie ważnym zasobem, co paliwo, woda i powietrze. Przykładowo: grawitacja Gargantui może zostać wykorzystana do akceleracji Endurance, ale ceną za taki manewr będzie utrata ponad pięćdziesięciu lat. W tym czasie, którego bohaterowie doświadczą jako zaledwie kilku minut, ich bliscy na Ziemi będą starzeć się oraz umierać.

W Interstellar na szczególne wyróżnienie zasługuje interesujący – chociaż, przyznajmy, mało wiarygodny – koncept planety położonej na tyle blisko czarnej dziury, aby efekty relatywistyczne stały się odczuwalne już na jej powierzchni. Dylatacja grawitacyjna spowalnia czas do tego stopnia, że jedna godzina staje się równowartością siedmiu ziemskich lat. Część załogi decyduje się na lądowanie, podczas gdy jeden astronauta – doktor Romilly (David Gyasi) – pozostaje na pokładzie Endurance, wystarczająco daleko, by przebywać w normalnym czasie. Oczekiwanie na towarzyszy – którzy spędzają na powierzchni zaledwie kilka godzin – oznacza dla niego ponad dwie samotne dekady w próżni. Po powrocie główny bohater, Joseph Cooper (Matthew McConaughey) odbiera przychodzące z Ziemi wiadomości od dzieci, zrównujących się z jego własnym biologicznym wiekiem.

Amelia Brand (Anne Hathaway) spotyka doktora Romilly (David Gyasi) po powrocie z kilkugodzinnej wizyty na powierzchni planety, gdzie czas ulega spowolnieniu. Dla mężczyzny minęły dwadzieścia trzy lata. Kadr z Interstellar
Amelia Brand (Anne Hathaway) spotyka doktora Romilly (David Gyasi) po powrocie z kilkugodzinnej wizyty na powierzchni planety, gdzie czas ulega spowolnieniu. Dla mężczyzny minęły dwadzieścia trzy lata. Kadr z Interstellar

Zimne uczucie izolacji

Zostawiając Interstellar i przenosząc się ćwierć wieku wstecz do Japonii trafimy na jedno z nielicznych anime, którego twórcy poważnie potraktowali implikacje teorii Einsteina. Jak wiadomo, w przemyśle japońskiej animacji nauka traktowana jest zwykle z jeszcze większą swobodą, niż w hollywoodzkiej średniej. W tym kontekście zrealizowany w latach 1988 – 1989 Gunbuster (znany również jako Aim for the Top! Toppu o Nerae!) okazuje się czymś absolutnie wyjątkowym.

Sześcioodcinkowy serial (tzw. OVA) był jednym z pierwszych znaczących tytułów słynnego studia Gainax. Stanowił również  reżyserski debiut Hideakiego Anno, który w następnej dekadzie zyskał sławę dzięki telewizyjnej serii Neon Genesis Evangelion. Na pozór Gunbuster może wydawać się zachowawczy i stereotypowy; tytuł wpisywał się w niezwykle popularny w Japonii nurt opowieści o wielkich robotach (mechach), ścierających się z Uchuu Kaijuu, czyli Kosmicznymi Potworami (dosłownie!). Podążając śladem kolejnych schematów, w rolach głównych bohaterek umieszczono dwie nastoletnie i, oczywiście, niestabilne emocjonalnie, pilotki: Noriko Takayę i Kazumi Amano.

Czarna dziura w serii Gunbuster
Czarna dziura w serii Gunbuster

Tym razem pozory częściowo wprowadzają jednak w błąd. Mimo oczywistych stereotypów i igrania z kiczem, Gunbuster okazuje się być czymś dużo więcej, niż kolejną ograną historią o wielkich robotach. Interesujące jest już samo wyjaśnienie natury Uchuu Kaijuu, stanowiących swego rodzaju system immunologiczny Drogi Mlecznej. Przede wszystkim jednak Hideaki Anno odrobił lekcje z fizyki i wprowadził do debiutu wątek dylatacji czasu; zarówno w rozumieniu kinetycznym, jak i grawitacyjnym. Przedstawionemu w serialu kosmicznemu konfliktowi nadał cechy wojny relatywistycznej – podobnie jak w Wiecznej wojnie Haldemana, o której pisałem w poprzedniej części.

W Gunbusterze dylatacja czasu nie tylko zwiększa dramatyzm konfliktu oraz podkreśla ciężar wyborów, których dokonują bohaterki, ale pozostaje również jednym z kluczowych elementów fabuły. Nietrudno o stwierdzenie, że to właśnie wprowadzenie efektów relatywistycznych do historii wojny z Uchuu Kaijuu jest tym, co zdecydowało o unikalnym charakterze serii oraz sprawiło, że na przestrzeni lat nie przepadła w gąszczu multum podobnych tytułów z gatunku mecha. Dylatacja stanowi również podstawę dla przejmującego finału, który bez wahania mogę nazwać jednym z najlepszych zakończeń, z jakimi kiedykolwiek miałem styczność.

Nie jest przypadkiem, że przypominam Gunbustera właśnie w sąsiedztwie Interstellar. Mimo oczywistych różnic, oba tytuły łączą podobne tropy fabularne związane z efektami relatywistycznymi. Po pierwsze, również w serii Gainaxu istotną rolę odgrywa wątek czarnych dziur oraz grawitacyjnej dylatacji czasu – nadzwyczaj ciekawy, niestety trudno napisać więcej bez poważnych spoilerów. Po drugie, powraca motyw rozstania z bliskimi, których bohaterki pozostawiają w przeszłości; niejednokrotnie ze świadomością, że po ich powrocie na Ziemię osoby te zestarzeją się lub umrą.

Zegar, który podczas przyspieszenia do prędkości podświetlnej porównuje upływ czasu z czasem ziemskim. Kadr z serii Gunbuster
Zegar, który podczas przyspieszenia do prędkości podświetlnej porównuje upływ czasu z czasem ziemskim. Kadr z serii Gunbuster

Jedna z najbardziej charakterystycznych scen ma miejsce wkrótce po tym, jak Noriko po raz pierwszy powraca z wyprawy wojennej. W kosmos wyruszyła jako siedemnastolatka i wciąż ma tyle samo lat; tymczasem na Ziemi minęła dekada. Dziewczyna spotyka najlepszą przyjaciółkę z akademii, która okazuje się być dwudziestosiedmioletnią kobietą, matką oraz mężatką. Wkrótce potem rozmyśla nad swoim losem:

Kimiko naprawdę została matką. Upłynął cały ten czas, kiedy byłam w kosmosie, pozostawiając mnie z tyłu, całkiem samą. Tato… Czy właśnie tak się czułeś za każdym razem, kiedy wracałeś z kosmosu? To zimne uczucie izolacji?

Szalupa na morzu czasu

A gdyby potraktować dylatację czasu nie jako niedogodność, ale posłużyć się tym zjawiskiem celowo, z zamiarem stworzenia machiny czasu? Taką próbę podjął profesor Vergil van Troff w Cylindrze van Troffa, jednej z najważniejszych powieści Janusza A. Zajdla.

Zajdel, czołowy twórca polskiej fantastyki lat osiemdziesiątych, znany jest przede wszystkim jako autor antyutopii (m.in. Limies inferior, Paradyzja). Omawiana książka, wydana w roku 1980, również zawiera – jako pierwsza w dorobku Zajdla – charakterystyczne elementy dystopijne. Jednak w przeciwieństwie do późniejszych publikacji z nurtu socjo-sf, nie są one jedynym kluczowym wątkiem Cylindra. Równie istotny, a z pewnością dużo bardziej interesujący okazuje się być motyw podróży w czasie, oparty – nie inaczej – na zjawisku dylatacji grawitacyjnej.

Janusz A. Zajdel Cylinder van Troffa

Główny bohater, bezimienny astronauta, powraca do Układu Słonecznego z wyprawy badawczej, która jego i pozostałych członków załogi statku Helios kosztowała dwa stulecia ziemskiego czasu. Jak nietrudno się domyślić, na rodzimej planecie zaszły tymczasem daleko idące zmiany, dużo groźniejsze od tych, jakie przewidzieć mógł którykolwiek z gwiezdnych podróżników.

Spojrzałem na zegarek. Pokazywał dzień ósmy sierpnia, godzinę dziesiątą dwadzieścia dwie. Niewiele mówiły tutaj – ta data i godzina. Przywiezione stamtąd, nie miały nic wspólnego z tutejszym czasem. Mój czas był tu obcy, choć przecież stąd wywieziony. Przepuszczony przez machinę przyspieszeń i pól grawitacyjnych, rozbiegł się znacznie z tym spokojnie płynącym, miarowo tykającym czasem Układu. [2]

Okazuje się, że pod nieobecność załogi Heliosa nieudane eksperymenty, związane z kontrolą rosnącej populacji, doprowadziły do unicestwienia dawnej cywilizacji. Dogorywające resztki ludzkości podzieliły się na dwa odłamy: lunaków z dystopijnej księżycowej kolonii oraz degeneratów, zamieszkujących zdewastowaną, anarchistyczną Ziemię.

Pochodzący z innej historii astronauta, postawiony w obliczu świata skazanego na wymarcie, podejmuje próbę odnalezienia ukochanej imieniem Yetta, którą przed odlotem pozostawił na Ziemi. Jak dowiadujemy się z kolejnych retrospekcji, dwieście lat wcześniej dziewczyna miała skorzystać z tytułowego cylindra, aby zaczekać, nie starzejąc się, na powrót narzeczonego.

Janusz A. Zajdel Cylinder van Troffa

Machinę skonstruował wspomniany profesor van Troff, przyjaciel młodej pary, pragnąc w ten sposób ofiarować im szansę ponownego spotkania. Działając w sposób podobny do soczewki, cylinder skupia pole grawitacyjne Ziemi. Tym sposobem w jego wnętrzu zachodzą efekty relatywistyczne podobne do tych, których bohaterowie Interstellar doświadczali w pobliżu czarnej dziury. Czas zostaje niemalże zamrożony: stulecia na zewnątrz stają się równoznaczne z minutami wewnątrz.

Van Troff opuścił ostrożnie w otwór włazu uwiązany na nitce zegarek i zamknął klapę.

– Zaczekamy chwilę – powiedział, patrząc na mnie ze swym szatańskim uśmieszkiem.

Gdy upłynęło około minuty, odchylił klapę i wyciągnął mój zegarek.

– No i co powiesz? – spytał, znów kładąc mój zegarek na przegubie, obok swojego.

Mój niezawodny, astronautyczny chronometr późnił się o minutę i kilka sekund… [3]

W obliczu umierającego, pozbawionego nadziei świata, odnaleziony na nowo cylinder okazuje się być pokusą, szansą na ratunek, szalupą rzuconą w morze czasu. Wystarczy przecież zamknąć właz z nadzieją, że gdy otworzymy go ponownie, zastaniemy nową, lepszą Ziemię – bez względu na to, czy upłyną setki, czy też tysiące i tysiące tysięcy lat.

(…) dostępność przyszłości, jaką daje cylinder van Troffa, jest pokusą przekraczającą zdolność oporu normalnego człowieka. Tym bardziej – człowieka pozbawionego jakichkolwiek perspektyw i złudzeń co do teraźniejszości. [4]

Powrót neandertalczyków

W sposób niemal identyczny jak Cylinder van Troffa rozpoczyna się opublikowana niemal dwie dekady wcześniej powieść Stanisława Lema Powrót z gwiazd. Punktem wyjścia jest tytułowy powrót załogi statku kosmicznego Prometeusz z wyprawy naukowej do Fomalhauta. Gdy astronauci postarzeli się o dziesięć lat, na Ziemi – w rezultacie dylatacji kinetycznej – minęło ponad stulecie.

Inaczej niż u Zajdla, nie doszło do katastrofy i rozwinięta cywilizacja wciąż istnieje, zmieniła się jednak nie do poznania. Osiągnięcia technologiczne i, co za tym idzie, powszechna wygoda, bezpieczeństwo oraz zaspokajanie wszelkich potrzeb doprowadziły do wytworzenia społeczeństwa hedonistów. Co więcej, stosowany powszechnie zabieg tak zwanej betryzacji wyeliminował agresję, ale również zdolność do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka. Do historii odeszły zarówno rewolucje i wojny, jak i odwaga oraz poświęcenie; nie będzie już pionierów ani odkrywców, zdolnych sięgać do gwiazd. Ziemia zostaje na wieki zamrożona w stanie przyjemnego, otępiającego marazmu, permanentnej stagnacji. Jak określa to jeden z astronautów: jedno wielkie mli-mli.

Hal Bregg, członek załogi Prometeusza, nie jest w stanie zaadaptować się do obcego społeczeństwa. Dla zbetryzowanych ludzi jest niemalże neandertalczykiem, dzikim barbarzyńcą, wzbudzającym uczucie lęku. Chociaż wielu jego towarzyszy poświęciło życie, eksplorując niebezpieczne światy wokół Fomalhauta, cały wysiłek poszedł na marne. Nikogo na Ziemi nie obchodzą przywiezione próbki, zdjęcia i wyniki badań; odkrywanie kosmosu to zardzewiały relikt przeszłości.

Stanisław Lem Powrót z gwiazd

W Powrocie z gwiazd dylatacja czasu nie jest wyłącznie zabiegiem fabularnym, pozwalającym przenieść bohatera w odległą przyszłość oraz postawić wobec problemu integracji z odmienionym społeczeństwem. Lem posługuje się tym problemem aby zadać trudne, ale jakże istotne pytanie o sens podróży międzygwiezdnych, obarczonych efektami relatywistycznymi. Jaki sens ma poświęcenie ludzi, wyrwanych na zawsze ze swojej własnej epoki, skoro cywilizacja, która ich wysłała, do czasu powrotu ulegnie nieodwracalnym zmianom? Czy przywiezione odpowiedzi będą miały jakąkolwiek wartość, jeżeli ci, którzy zadali pytania, zdążą wcześniej zestarzeć się i umrzeć?

Przy szybkości o drobny ułamek procentu mniejszej od szybkości światła załoga postarzałaby się ledwo o kilka czy kilkanaście miesięcy, aby po dotarciu do głębin metagalaktyki powrócić na Ziemię. Ale na Ziemi musiały upłynąć w tym czasie nie setki już, ale miliony lat. Cywilizacja, zastana przez powracających, nie mogłaby ich w siebie wcielić. Łatwiej wdrożyłby się do życia w naszych czasach neandertalczyk. To nie było wszystko. Nie szło przecież o los grupy ludzi. Byli oni wysłańcami ludzkości. Zadawała — nimi — pytania, na które przynieść mieli odpowiedź. Jeśli odpowiedź ta dotyczyła zagadnień wiążących się ze stopniem rozwoju cywilizacji, to ludzkość musiała zdobyć ją wcześniej, zanim powrócili. Od postawienia pytania do przybycia odpowiedzi upłynąć wszak musiały miliony lat. Mało i tego. Odpowiedź była nieaktualna, była czymś martwym, bo przynosili wieści o stanie tamtej, innej, pozagalaktycznej cywilizacji z czasu, w którym dotarli do drugiego, gwiazdowego brzegu. Podczas ich powrotnej drogi tamten świat także przecież nie stał, lecz posunął się naprzód o milion, dwa, trzy miliony lat. Pytania i odpowiedzi mijały się więc wichrowate, podlegały wielusetwiekowemu opóźnieniu, które przekreślało je, czyniąc wszelką wymianę doświadczeń, wartości, myśli — fikcją. Daremnością. Byli więc pośrednikami i dostarczycielami martwych treści, a ich dzieło — aktem bezwzględnego i nieodwracalnego wyobcowania z ludzkich dziejów; wyprawy kosmiczne stanowiły nie znany dotąd, najkosztowniejszy ze wszystkich możliwych rodzaj dezercji z obszaru historycznych przemian. I dla takiej mrzonki, dla takiego nigdy nieopłacalnego, zawsze daremnego szaleństwa Ziemia miała pracować z najwyższym wytężeniem i oddawać swoich najlepszych ludzi? [5]

Opuszczam dwudzieste stulecie bez żalu

Międzygwiezdna podróż, która za sprawą efektów relatywistycznych zabiera astronautów w odległą przyszłość, to również punkt wyjścia dla fabuły słynnej Planety małp z 1968 roku. Dla pogrążonej w hibernacji załogi statku kosmicznego mija osiemnaście miesięcy, ale akceleracja do prędkości podświetlnej kosztuje bohaterów… dwa tysiące lat. Tak daleko nie wyprawili swoich protagonistów ani Zajdel, ani Lem.

W Planecie małp samo zagadnienie dylatacji czasu nie jest zbyt mocno rozwinięte; zjawisko pełni przede wszystkim funkcję poręcznego narzędzia fabularnego, pozwalającego bohaterom na odbycie podróży w czasie. Równocześnie stanowi jednak fundament legendarnego, szokującego zakończenia. Gdy astronauci trafiają na pustynną planetę, początkowo są przekonani, że trafili do obcego świata. Dziwnym trafem spotykają jednak identycznych pod względem biologicznym ludzi – niewolników inteligentnych małp. Bolesna prawda objawia się głównemu bohaterowi w finale, gdy odnajduje zagrzebaną w nadmorskim piasku głowę Statuy Wolności (nikt nie wmówi mi, że przytoczenie jednej z najbardziej ikonicznych scen w historii kina s-f jest spoilerem). Statek kosmiczny w rzeczywistości zatoczył koło, a rzekoma odległa planeta jest tak naprawdę postapokaliptyczną Ziemią; wiele stuleci temu wojna nuklearna zmiotła ludzką cywilizację, pozwalając na rozwój nowej, wzniesionej dłońmi rozumnych małp.

Planeta małp (1968)
Nowy Jork, Anno Domini 3978. Finałowa scena z filmu Planeta małp (1968)

Film nie rozwija niestety zagadnień związanych z samą podróżą kosmiczną i można zadać sobie pytanie, dlaczego ktokolwiek uznał za zasadne wysyłanie wyprawy badawczej, która powróciłaby po upływie dziesiątek stuleci; takie przedsięwzięcie miałoby raczej sens wyłącznie jako misja osadnicza. Inaczej niż w Interstellar, konsekwencje efektów relatywistycznych – porzucenie w odległej przeszłości wszystkich bliskich oraz całej znanej cywilizacji – nie wydają się wzbudzać szczególnego żalu lub wyrzutów sumienia u postaci George’a Taylora (Charlton Heston). Zamiast tego astronauta, spoglądając na zegar porównujący czas statku z czasem ziemskim, żywi nadzieję na odnalezienie lepszej przyszłości; epoki, w której ludzie nie będą już toczyć pozbawionych sensu wojen:

I to zamyka mój końcowy raport do czasu, aż wylądujemy. Jesteśmy teraz na pełnym automatycznym, w rękach komputerów. Odesłałem moją załogę na długi sen i dołączę do nich… wkrótce. Za mniej niż godzinę upłynie szósty miesiąc od startu z Przylądka Kennedy’ego. Sześć miesięcy w przestrzeni kosmicznej… według naszego czasu, ma się rozumieć. Według teorii czasu doktora Hassleina (…) Ziemia postarzała się o prawie siedemset lat, odkąd ją opuściliśmy… podczas gdy sami nie zestarzeliśmy się prawie wcale. Może i tak. To pewnie prawda. Ludzie, którzy wysłali nas w tę podróż, są od dawna martwi. Wy, którzy mnie teraz słuchacie, jesteście inną rasą… mam nadzieję, że lepszą. Opuszczam dwudzieste stulecie bez żalu, ale… jeszcze jedno, jeżeli ktokolwiek słucha. Nic naukowego. To… czysto osobiste. Z tej perspektywy wszystko wydaje się inne. Czas się zakrzywia. Kosmos jest… bezgraniczny. To przygniata ludzkie ego. Czuję się samotny. To wszystko. Powiedzcie mi jednak, czy człowiek, ten cud wszechświata, ten wspaniały paradoks, który wysłał mnie do gwiazd, wciąż toczy wojny przeciwko swoim braciom… wciąż sprowadza głód na dzieci własnego sąsiada?

Planeta małp (1968)
Podobnie jak w Gunbusterze, w Planecie małp pojawia się zegar porównujący upływ spowolnionego (na skutek prędkości podświetlnej) czasu z czasem ziemskim.

Samotność czasoprzestrzenna

Czytając o fantastycznych opowieściach, opartych na efektach relatywistycznych, cały czas powinniśmy przypominać sobie, że zjawiska te nie przynależą do sfery fikcji. Fizyka jest uniwersalna i te same zależności pomiędzy czasem, masą oraz przyspieszeniem występują również na Ziemi, wokół nas samych oraz naszego życia. Różnica tkwi oczywiście skali, co sprawia, że obecnie znajomość zagadnienia dylatacji czasu ma niewielkie zastosowanie w praktyce – oprócz kalibracji satelitarnych systemów GPS. Największe prędkości, jakie możemy osiągnąć z wykorzystaniem XXI-wiecznej techniki, spowalniają czas w skali tak małej, że jest ona trudna do zmierzenia. To może jednak ulec zmianie w przyszłości.

Ponieważ występowanie tuneli hiperprzestrzennych – zabieg, po który często sięgają twórcy s-f z zamiarem uniknięcia efektów relatywistycznych – pozostaje wyłącznie teorią, musimy przyjąć, że podróże z prędkościami podświetlnymi są jedynym sposobem na względnie szybką – z punktu widzenia załogi – eksplorację obcych układów planetarnych. Czy zatem nasi potomkowie napotkają te same dylematy oraz wyzwania, wobec których stali bohaterowie przytoczonych tutaj utworów? Czy po setkach lat na Ziemię powracać będą badacze z innych epok, z dawno minionych stuleci; międzygwiezdni neandertalczycy, bezpowrotnie wyrwani ze swojej własnej historii?

Kadr z filmu Interstellar
Kadr z filmu Interstellar

W omówionych tytułach możemy znaleźć prognozy tego, w jaki sposób dylatacja czasu wpłynęłaby zarówno na rozwój całych cywilizacji (Ekumena Ursuli K. Le Guin), programów eksploracji kosmosu (Powrót z gwiazd) jak i osobiste doświadczenia gwiezdnych podróżników (Cylinder van Troffa, Interstellar). Konkluzje, które z nich płyną, nie należą do optymistycznych; sam Stanisław Lem zadaje pytania o zasadność wypraw badawczych, obarczonych efektami relatywistycznymi. Jednego możemy być pewni: jeżeli do takich podróży kiedykolwiek dojdzie, będą one wymagać poświęcenia, jakie nie było znane nigdy wcześniej w historii. Gdy bowiem setki lat temu żeglarze wypływali w poszukiwaniu odległych lądów, musieli liczyć się z niebezpieczeństwami, ale wiedzieli, że jest przynajmniej cień szansy na powrót do własnej ojczyzny oraz ponowne spotkanie bliskich. Przyszli odkrywcy kosmosu mogą zostać zmuszeni, by porzucić wszystko: własną rodzinę, własną epokę, własny świat. To wybór izolacji nie tylko w przestrzeni, ale również w czasie.

Przypisy:

[1] Przy średnicy 10 – 15 kilometrów gwiazda neutronowa może uzyskać masę od 1,4 do 2,5 mas Słońca.

[2] J. A. Zajdel, Cylinder van Troffa, Warszawa 2008, s. 17

[3] Tamże, s. 103

[4] Tamże, s. 224

[5] S. Lem, Powrót z gwiazd, Kraków – Wrocław 1985, s. 140 – 141

6 uwag do wpisu “Kosmos i czas. Zjawisko dylatacji w fantastyce naukowej (część 2 z 2)

  1. Fajnie by było wspomnieć jeden z odcinków Stargate SG-1 w którym otwierają wrota do planety wciąganej przez Czarną Dziurę. Jeden z lepszych odcinków!

    Polubienie

    1. Dzięki za sugestię. Niestety, nigdy nie siedziałem w temacie SG. Natomiast przy okazji prac nad tym tekstem zajrzałem na TV Tropes pod hasło „time dillation” i widziałem, że faktycznie motyw dylatacji często powraca w tym serialu. Tak czy tak, nie sposób w jednym artykule napisać o wszystkich przykładach. Pozdrawiam!

      Polubienie

Pozostaw komentarz